Rozmowa z Janem Pośpieszalskim, muzykiem, kompozytorem, autorem programów telewizyjnych i radiowych, prowadzącym piątkowy koncert folkowy.

Szukajcie nowej formuły

- Wprowadzenie do programu "Dni i Nocy Szczytna" koncertu muzyki folkowej wzbudziło wiele kontrowersji. Radni, jeszcze przed imprezą, podkreślali stosunkowo nikłe zainteresowania tym gatunkiem muzyki w połączeniu z wysokimi kosztami jego realizacji. Wyszło na to, że mieli rację. Sprzedano tylko 182 bilety, podczas gdy założenia były czterokrotnie większe.

- Nie liczbą sprzedanych biletów mierzy się sukces imprezy albo jej rangę. Gdyby takie kryteria stosować wobec Konkursu Chopinowskiego czy Warszawskiej Jesieni, które są trwałym elementem polskiej tożsamości kulturowej to pewnie by przegrały z byle jakimi Dniami Browaru Piast we Wrocławiu, gdzie na otwartym terenie spotyka się 5 tys. ludzi i chodzi na okrągło narąbanych, bo tam jest tani browar i grają kapele za frico.

- Mimo wszystko zainteresowanie folkiem okazało się bardzo mizerne.

- Jeżeli ktokolwiek będzie zarzucał, że statystycznie ten koncert nie odniósł sukcesu, to zadaję proste pytanie, dlaczego zrobiono drugą niebiletowaną imprezę obok na Placu Juranda. Wiadomo, że ludzie w większości nie znają muzyki folkowej. Gdyby można było wpuścić za darmo na dziedziniec zamkowy kilkaset osób z drugiej strony ratusza, na pewno bawiliby się tu o wiele lepiej niż tam. Folk to świetna zabawa, wielka różnorodność, wirtuozeria, ciekawe melodie, łatwo wpadające w ucho rytmy, do których można tańczyć, co udowodniła przecież zgromadzona publiczność.

- Burmistrzowi Bielinowiczowi trudno jednak będzie przeforsować folk do programu następnego święta grodu.

- Dni i Noce Szczytna to impreza, która ma swoją tradycję, renomę i markę w Polsce. Trzeba jednak uważać na zagrożenia.

Regułą jest niemal, że po kilku latach imprezy wypalają się i by dalej zachowały swą atrakcyjność, muszą zmieniać swoją formułę. Wielkie więc uznanie należy się organizatorom za otwieranie się na nowe nurty, które nie są może zbyt popularne, ale za to wyznaczają inne kierunki działań i przecierają szlaki.

- Do przecierania szlaków trzeba sporo dopłacać. Stawiając na promocję muzyki etnicznej, burmistrz liczy na pozyskanie w przyszłych latach środków z funduszy europejskich.

- No i bardzo dobrze, ponieważ ta impreza ma charakter edukacyjny i dydaktyczny. Tylko za tym trzeba chodzić co najmniej rok wcześniej, a nie na dwa tygodnie przed imprezą. Wierzę, że tak, jak wcześniej potrafiono dla promocji Dni i Nocy Szczytna doskonale wykorzystać fakt pochodzenia stąd Krzyśka Klenczona, tak teraz uda się miastu znaleźć nowy patent na rozwój tej imprezy.

- Znał pan Klenczona?

- Oczywiście. Krzyśka poznałem w Stanach Zjednoczonych w 1978 roku. Wspólnie na jednym z koncertów śpiewaliśmy Johny Be Good??? Spędziłem uroczą noc w jego domu, podczas której, nie ukrywam, nie wylewaliśmy za kołnierz. Cieszyłem się, że zaakceptował mnie jako swego zmiennika i następcę w "Czerwonych Gitarach".

- Trafił pan do nich z jego poręki?

- Nie, to był zupełny przypadek. Z Dornowskim, Skrzypczykiem i Krajewskim związałem się na cztery lata (1976-80) grając na gitarach akustycznej i basowej.

- Fanom muzyki najbardziej jest pan znany z występów w Voo-Voo.

- Powołaliśmy go wspólnie z Wojtkiem Waglewskim w 1986 roku. Wcześniej przez 4 lata towarzyszyłem duetowi Kisielewski-Tomaszewski grając na kontrabasie.

- Na początku lat 90. zaczął pojawiać się pan w telewizji już nie tylko jako muzyk, ale także autor programów najpierw muzycznych, potem społeczno-politycznych.

- Zaczęło się od "Swojskich klimatów" w 1994 roku, których byłem współtwórcą i autorem większości pomysłów. Koncepcja programu polegała na prezentacji polskiej muzyki tradycyjnej i źródłowej oraz na pokazywaniu ludzi z pasją, mieszkających z dala od wielkich centrów. Po wyrzuceniu Walendziaka z telewizji, w sposób bardzo precyzyjny wyczyszczono ją z wszystkich programów, które powstały za jego prezesury. Pozbyto się więc i nas, co następcy Walendziaka, panu Miazkowi z PSL wystawia niezłą cenzurkę. Oto bowiem człowiek z chłopskiej partii zlikwidował program o muzyce źródłowej i ludowej.

- Mimo to pana przygoda z telewizją miała ciąg dalszy.

- W latach 1998-2003 zająłem się instalowaniem mediów katolickich. Przez dwa lata byłem dyrektorem artystycznym sieci Radia Plus, a później zająłem się robieniem publicystyki w TV Puls.

- Nadawanie tej stacji zostało zawieszone. Pana programy dotyczące aktualnych, kontrowersyjnych spraw cieszyły się jednak sporym zainteresowaniem widzów.

- Do dziś rozpoznają mnie ludzie na ulicy i pytają kiedy program wróci. Świadczy to, że był oglądany. Część naszego społeczeństwa rozpoznała się w problemach, o których opowiadaliśmy. Znalazła nagle inny język i inny sposób opisywania świata od tego, jaki do tej pory obowiązywał w mediach.

Rozmawiał

Andrzej Olszewski

2003.07.30