Pośmiejmy się

Przed kilku laty, zaproszony przez Towarzystwo Przyjaciół Szczytna na kabaretowy wieczór w Chacie Mazurskiej, napisałem dwa żartobliwe teksty, aby stosownie je wygłosić. Zaczynało się to jakoś tak:

Szczytna to sprawa i ambitna

Co jakiś czas zajrzeć do Szczytna.

Bo też niezwykłe to miasto - Szczytno!

To tu talenty wielkie kwitną,

Tu w chatach się kulturę krzewi,

To stąd był Klenczon i jest Daukszewicz…

- Dalej było różnie, ale na ogół zabawnie, choć może całość wyszła trochę topornie. No cóż, minęło wiele lat od czasu, kiedy pisanie kabaretowych wierszyków było moim ulubionym zajęciem. Postanowiłem zatem przejrzeć dzisiaj stareńką teczkę z dawnymi tekstami z kabaretu „Stodoła”. Może znajdą się takie, które dziś jeszcze potrafią nas rozbawić. W końcu nie tylko ja pisałem żartobliwe utworki. Dla zespołu „Stodoły” pracowały takie ówczesne sławy jak Ireneusz Iredyński („Spójrz na zegarek”), czy Andrzej Kuryłło („Nie pojadę z tobą na wieś”). Oraz sławy późniejsze jak Andrzej Woyciechowski, czy Janusz Weiss. A obok nich niżej podpisany, a także - w początkowym okresie - zacny businessman z Roman koło Szczytna - Krzysztof Topolski.

W końcu lat sześćdziesiątych staraliśmy się pisać politycznie i wysoce aluzyjnie. No i tak, żeby ominąć cenzurę. Dziś to brzmi raczej mało zrozumiale. Jedna z moich poetyckich parodii zaczynała się tak:

W piwnicznej izbie pod chatą leśnika,

Gdzie rota strzelców stanęła pijana,

Tam napotkałem wściekłego rzeźnika,

Gdy mu na usta wystąpiła piana…

- dalej wierszyk dyskretnie nawiązywał do braków w zaopatrzeniu rynku w mięso. W sumie tekst idiotyczny, ale się podobał.

Parodie znanych wierszy, a zwłaszcza piosenek, to była bardzo fajna zabawa. Na przykład „Radarowcy” Rosiewicza:

Jedzie baba pekaesem,

kosz z jajami ciężki niesie.

Miasto czeka na dostawę,

baba jedzie, ciężko babie…

Już się zjawia pomoc dzielnych chłopców z ZOMO -

Babę spałowali, wszystkie jajka jej zabrali.

I mieli rację - trzeba tępić spekulację. Kiepską kondycję służby zdrowia (ona od zawsze była i jest kiepska) opisywała parodia przedwojennego szlagieru „Bo zawsze będzie czegoś ci brak”:

Gdy cię tik nerwowy skręca,

gdy nie słyszysz bicia serca,

A kolano zgina się w przeciwną stronę.

Kiedy masz zatkane ucho,

gdy ci w płucach rzęzi głucho

I przestajesz chęci mieć na

własną żonę.

A do tego jeśli z rana język biały jak śmietana

Kontrastuje z żółtą barwą

ocznych gałek,

Zrób maleńki bieg po zdrowie

do przychodni rejonowej -

Niech się zajmą twoim

umęczonym ciałem…

A w tej przychodni

dowiadujemy się że:

Zawsze będzie czegoś ci brak - doskonały nie rodzi się nikt,

Tak czy siak wreszcie trafi cię szlag… itd.

Później znudziła mi się aluzyjna pisanina i przerzuciłem się na radosną twórczość dla dzieci. Cykl nazwałem „Brzytwa dzieciom” i zawierał on cały szereg moralizujących utworów o znaczących tytułach jak „Mucha plujka miała wujka”, czy „Gdy się jest robakiem”. Jeśli „Kurek” otworzy kiedyś specjalny dział dla milusińskich - chętnie służę bogatym dorobkiem. Dziś - na zakończenie - króciutka parodia znanego wierszyka „Do biedronki przyszedł żuk, w okieneczko puk, puk, puk”. Moja wersja przeznaczona jest dla tatusiów, podobnie jak cytowany już niegdyś w jednym z felietonów wierszyk „Wpadła myszka do kieliszka”. A wersja „biedronki” dla tatusiów brzmi tak:

Do kieliszka przyszło „pół”,

Aż się ugiął pod nim stół.

O kieliszek szyjką stuka…

Czego ta zaraza szuka?!

- gdy kieliszek jest niewielki

Wódkę trzeba pić z butelki.

I to by było na tyle…- jak mawiał niezapomniany profesor Jan Tadeusz Stanisławski.

Andrzej Symonowicz