Nie znosi, gdy miejscowi przyklejają mu etykietkę warszawiaka. Urodzony na Śląsku muzyk, wiolonczelista i dyrygent Paweł Rok od dwudziestu lat związany jest z Wielbarkiem, gdzie początkowo przyjeżdżał na wakacje, a teraz osiadł tu na stałe. - To była miłość od pierwszego wejrzenia - mówi o swoim zauroczeniu tym miejscem. Od kilku miesięcy w wielbarskim GOK-u prowadzi chór, którego członkami są mieszkańcy w różnym wieku i wykonujący różne zawody.

Ma jeszcze coś do zrobienia

CO MAM W ŻYCIU DO ZROBIENIA

Kilka razy w tygodniu w sali wielbarskiego ośrodka kultury odbywają się próby chóru, który istnieje od września ubiegłego roku. Skupia on około dwudziestu osób w wieku od siedmiu do ponad siedemdziesięciu lat. Są wśród nich m. in. rolnicy, emerytki, pracownik nadleśnictwa oraz kierownik tartaku Swedwoodu. Niektórzy na próby dojeżdżają nawet spoza Wielbarka. Zadebiutowali występem w wielbarskim kościele z okazji Święta Niepodległości. Koncert spotkał się z dużym zainteresowaniem mieszkańców. Po nim były kolejne, tym razem z repertuarem bożonarodzeniowym. Chór wystąpił m.in. na trzech koncertach z kolędami w Swedwoodzie. Nad całym przedsięwzięciem pieczę trzyma wiolonczelista i dyrygent Paweł Rok. Muzyk i pedagog, który w trakcie swojej kariery występował niemal na całym świecie, teraz aktywnie uczestniczy w życiu kulturalnym Wielbarka. Uwrażliwianie innych na muzykę i praca z mieszkańcami stały się dla niego najważniejszym celem.

- Po ostatnim, czwartym zawale, który przeszedłem dwa lata temu, lekarz zapytał mnie, co mam jeszcze w życiu do zrobienia. Odpowiedziałem mu, że nie rozumiem pytania. Teraz już wiem, co mam robić - mówi Paweł Rok, który do każdej próby chóru starannie się przygotowuje i jest wymagającym, choć niepozbawionym poczucia humoru nauczycielem.

MUZYKA PO DZIADKU

Miłość do muzyki odziedziczył po dziadku, przemysłowcu, do którego należała Huta Zawiercie. Edukację muzyczną rozpoczynał w Poznaniu, skąd pochodziła jego matka, zaś szkołę średnią ukończył w Gdańsku. W ciągu swojej kariery dużo podróżował, grając m. in. w Egipcie oraz krajach Europy Zachodniej. Jego znajomość z japońską pianistką Maki Hirasawą, laureatką Konkursu Chopinowskiego, zaowocowała serią koncertów w Japonii. Wszystko zaczęło się od wspólnej próby, podczas której grali muzykę Chopina. Jej przebieg został przez Japonkę potajemnie nagrany.

- Następnego dnia zadzwoniła do mnie z prośbą o moje CV i przyznała się, że nagranie wysłała do Japonii - wspomina Paweł Rok. Początkowo mieli dać tylko siedem koncertów, a skończyło się na ... 36.

Paweł Rok jest laureatem wielu konkursów, a w ciągu swojej pracy pedagogicznej wykształcił rzesze zdolnych i cenionych muzyków. Jeszcze jako młody chłopak, podczas przygotowań do konkursu wiolonczelowego w Monachium, uległ kontuzji, która zachwiała jego karierą. Wtedy, namówiony przez Bohdana Wodiczkę, zajął się dyrygenturą. Mimo to przez cały czas tęsknił za ulubionym instrumentem.

- Wiolonczela zawsze była dla mnie cenniejsza - mówi.

ZACZĘŁO SIĘ OD WYSTAWY

Impulsem do rozwinięcia działalności na wielbarskiej niwie kulturalnej była dla artysty czerwcowa wystawa zorganizowana w kościele ewangelickim przez Stowarzyszenie Miłośników Ziemi Wielbarskiej. Prezentowała ona dawne i współczesne fotografie miasteczka, a muzyczną okrasę stanowił koncert kameralny tria „Navigo” z udziałem Pawła Roka. Wystawa stała się dużym wydarzeniem, a zainteresowanie nią przeszło oczekiwania organizatorów. Towarzyszącego jej koncertu z ciekawością wysłuchali nawet ci, którzy na co dzień z muzyką poważną nie mają nic wspólnego.

- Był to mój debiut jako muzyka w Wielbarku. Wcześniej ludzie kojarzyli mnie jako faceta, który mieszka gdzieś nad Sawicą i jeździ na rowerze - mówi Paweł Rok. Przyznaje, że propozycja występu w kościele ewangelickim wprawiła go w zakłopotanie. Długo zastanawiał się, jaki wybrać repertuar, żeby z jednej strony pokazać, czym jest muzyka klasyczna, a z drugiej nie zanudzić publiczności.

- Początkowo myślałem, że to będzie katastrofa. Ostatecznie wyszedł z tego fajny koncercik w zupełnie niewiarygodnym miejscu. Tak narodził się pomysł, by podobne przedsięwzięcia organizować w Wielbarku cyklicznie w trakcie sezonu letniego, na wzór pasymskich koncertów organowych. Mogłyby się odbywać w kościele ewangelickim, który, zdaniem Pawła Roka, ma doskonałą akustykę i świetnie sprawdza się jako sala koncertowa.

- Z pewnością koncerty te przyciągałyby liczne grupy turystów z Niemiec, którzy niezwykle sobie cenią muzykę graną na żywo - uważa Paweł Rok. Zapewnia, że nie miałby problemu ze znalezieniem artystów gotowych tu wystąpić. W ciągu swojej kariery muzycznej poznał całą plejadę gwiazd, które na jego prośbę mogłyby przyjechać do Wielbarka, np. członkowie zespołu Zakopower czy wspomniana już Maki Hirasawa. Poważną przeszkodą w realizacji marzenia Pawła Roka jest brak profesjonalnego instrumentu niezbędnego przy tego typu przedsięwzięciach. Klawinowa, której potrzebuje, kosztuje powyżej 6 tys. złotych, a lokalni przedsiębiorcy, co podkreśla muzyk, nie są na tyle hojni, by choć częściowo zasponsorować jej zakup.

CHÓRALNA ROZKOSZ

Na razie artysta skupia się na pracy z chórzystami. Jako doświadczony pedagog, jest pełen uznania dla pracowitości swoich wielbarskich podopiecznych, którzy, nie znając nut, w trakcie prób i występów dają z siebie wszystko. Szczególnie było to widoczne w okresie przedświątecznym, gdy przygotowywali się do koncertów bożonarodzeniowych.

- Ich praca była rzeczywiście ogromna. Przychodzili tu i tyrali dosłownie między smażeniem jednego i drugiego kotleta na święta - wspomina Paweł Rok. - Dla mnie to rozkosz, że udało się ich zebrać - dodaje.

Dla członków chóru śpiewanie w nim to jednak nie tylko ciężka praca, lecz także satysfakcja i oderwanie się od codziennych obowiązków.

- Lubię śpiewać, a poza tym cieszę się, że ta grupa może tak pożytecznie spędzać czas. Po to ten chór powstał - mówi Wojciech Bogacki, dyrektor GOK-u w Wielbarku, który także jest członkiem chóru.

MIŁOŚĆ OD PIERWSZEGO WEJRZENIA

Wielbark i jego okolice zachwyciły Pawła Roka już dwadzieścia lat temu. Wtedy po raz pierwszy tu przyjechał na wakacje z dziećmi na zaproszenie znajomej z Warszawy.

- Wcześniej zawsze spędzałem lato nad morzem, ale akurat w tym czasie znalazłem się w kłopotach finansowych. Zaprosiła mnie tu matka mojego ucznia, mająca w tej okolicy dość dużą działkę. Wziąłem więc przyczepę kempingową, samochód i przyjechałem. To była miłość od pierwszego wejrzenia - wspomina swój pierwszy kontakt z ziemią wielbarską. Odtąd muzyk regularnie spędzał tu wakacje. Gdy przed rokiem przeszedł na emeryturę, postanowił zamieszkać w Wielbarku na stałe.

Paweł Rok co prawda urodził się w Katowicach, ale przez wielu miejscowych kojarzony jest z Warszawą, co szczerze go irytuje. Jak mówi, do stolicy jeździ wyłącznie z musu.

- W Wielbarku ludzie powoli przestają o mnie myśleć jako o warszawiaku. Wiele osób nie wierzyło, że tu zostanę. Sądzili, że facetowi odbiło - przecież wszyscy raczej stąd uciekają. Paweł Rok zdradza, że chciałby pracować z najmłodszymi mieszkańcami Wielbarka. Wprowadzanie w tajniki sztuki muzycznej milusińskich zawsze było dla niego dużym wyzwaniem, ale i przyjemnością.

Największą frajdę sprawiało mi uczenie dzieci, bo było z jednej strony najtrudniejsze i niezwykle odpowiedzialne, z drugiej - najwdzięczniejsze - mówi artysta.

Ewa Kułakowska