odc. 169

- Kto tu, do cholery jasnej, rządzi?! – to raczej retoryczne pytanie padało już miliony razy, więc i w tym wypadku nie zrobiło na słuchaczach specjalnego wrażenia. Sam Wójcik, który chciał uzyskać w tym względzie wiążącą odpowiedź też specjalnie nie przejął się głuchym milczeniem. Kontynuował więc tak efektownie rozpoczętą rozmowę ze swoimi mieszczneńskimi współpracownikami. Wójcik, w doskonałej wakacyjnej formie, wzmocniony intelektualnie artystycznymi przeżyciami na Mazurskim Przeglądzie Wędkarskich Fletów i Fujarek, prezentował się okazale. Ogorzała męska twarz, bujna niegdyś już mocno posiwiała, a dziś znów ciemna czupryna, dyskretna elegancja pozornie niedbałego sportowego garnituru emanowała siłą i, nie bójmy się użyć tego określenia, dostojeństwem. Widać to było szczególnie we wzroku pani Dolińskiej utkwionym w twarzy swego mentora. W uroczym leśnym Wilczym Zakątku Wójcik zarządził nagłe spotkanie swojego dawnego mieszczneńskiego sztabu.

- Ja rozumiem – kontynuował – że mamy demokrację a niezbadane są wybory elektoratu! Tylko to, że niezbadane to absolutnie nie znaczy, że niewłaściwie ukierunkowane.

- Tak jest, tak jest… - pospieszył z zapewnieniem były sołtys, a obecnie przodujący europejski rolnik Burzyk z Wyrzutków.

Spojrzenie, którym obrzucił go Wójcik nie wskazywało raczej na zachwyt. Mniej więcej tak patrzy troskliwy gospodarz na kulawą chudą kaczkę przeznaczoną na następny niedzielny obiad.

- Ty póki co siedź cicho! – warknął. – Już dosyć nam nabruździłeś swoją … - nie dokończył, gdyż jako poważny polityk na krajową skalę wiedział, że niedopowiedzenia mają często moc wielokrotnie większą niż najbardziej kategoryczne inwektywy.

- Ja tylko… - Burzyk w swej dostojnej tępocie nie zrozumiał jeszcze, że jego udział w tym dostojnym towarzystwie niestety już się skończył.

- Dobra, jak chcesz – Wójcik z lekka poczerwieniał – to ci i wam wszystkim powiem. Po raz ostatni!

W leśnych ostępach zaległa cisza, umilkły nawet rozśpiewane dotąd ptaki.

- To przez ciebie, was wszystkich i przeze mnie też zresztą – dodał obiektywnie – niejaki Marynara wykosił nas ze wsi, która od dawien dawna była nasza! I to kto?! Jakiś Marynara, który z naszą wsią z naszymi Wyrzutkami ma tyle wspólnego, że gdzieś tam się w okolicy urodził. Zamiast na następne dziesięciolecia spokojnie tam sobie układać wszystko po naszemu, teraz musimy znosić co ten typ dopiero co oderwany od cycka byłego reżimu tam wyprawia!

Zgromadzeni wokół ze smutkiem i wstydem opuścili wzrok na zielone runo naszego wspaniałego, czystego mazurskiego lasu.

- W tobie cała nadzieja! – odważył się przerwać wrzeszczącą ciszę nestor towarzystwa Kuba Mocniak.

- Tak, tak! Ratuj nas! Pomóż i wspomóż! Na pohybel Marynarze! – rozległy się nieśmiałe jeszcze wołania Jurka Toczka, pani Dolińskiej i mniej znaczących towarzyszy. Twarz Wójcika nieco złagodniała.

- Jednak jestem tutaj u siebie… - pomyślał z satysfakcją.

- Nie chcę, ale muszę – niechcący przytoczył klasyka i natychmiast się poprawił – zrobię, a właściwie już robię co trzeba. A jest do zrobienia, oj jest! Bo narozrabiał nam ten Marynara… Aż wierzyć się nie chce!

- A nie mówiłem już jak nam okoniem stanął przy sprawie Szczawia! – wtrącił sołtys Boryński. – Co mu szkodziło, żeby sobie Szczawiu tę gównianą elektrownię postawił? W końcu to też prawie nasz człowiek.

- A w każdym razie się naprawdę starał – dodał Toczek.

- Tak, to już był poważny sygnał i szkoda, że już wtedy nie zareagowaliśmy – westchnął Wójcik.

- No i masz babo placek, teraz już naprawdę mocny się poczuł, wszystko we wsi swoimi obsadził, na całość poszedł! – prawie poskarżył się Toczek.

- Oberwał zresztą już za to po uszach… - znów wtrącił się Burzyk.

- Co znaczy oberwał, co znaczy oberwał?! Zaszkodziło mu to, że paru naszych mu napyskowało i musiał się po gazetach tłumaczyć? Jak woda po gęsi spłynęło! – zamachał rękami Boryński. – Trzeba mocniej! I to dużo mocniej! Z góry i z dołu!

Wójcik spojrzał na niego z uznaniem.

- Nic dziwnego, że tak długo już sołtysuje, ma łeb na karku! Może by go gdzieś wyżej wepchnąć? - pomyślał i w zamyśleniu spojrzał na Toczka.

- To z której strony go skrobnąć? Co radzicie?

- Może by tak wrócić do tego dziecięcego miasteczka? – Kuba Mocniak pamięć miał jak słoń w tym samym wieku. – To przecież Marynara ten pomysł uwalił, a tak dobrze szło…

- Tak, tak, właściwi ludzie, jeszcze parę lat i by coś z tego było, dla nas też – Burzyk nie dawał za wygraną.

- Wiecie… - wahał się Wójcik – sam mu to kiedyś odradzałem. Grubymi nićmi szyte, jak to u ciebie zawsze – zwrócił się do Burzyka.

- Co było a nie jest nie pisze się w rejestr – Kuba Mocniak już się zdecydował – Zawsze możesz zmienić zdanie.

- Dla dobra tych dzieciaków i całego sołectwa oczywiście – dodał Toczek.

- To w takim razie ja walnę z góry – zgodził się Wójcik – w końcu władzą jestem najwyższą.

- A ja tam ustawię swoich ludzi, żeby Marynarę nam na strzał od dołu wystawili – ucieszył się Burzyk. - Żadne sądy mu nie pomogą – Burzyk zatarł ręce.

- I święty Boże nie pomoże! – podsumował Mocniak.

Marek Długosz