Odcinek 4

Ratusz Mieszczna liczy sobie lat kilkadziesiąt, a mieści w środku przynajmniej kilkanaście instytucji wzajemnie dokładnie powiązanych. Właściwie nie jest mu potrzebna cała reszta miasta i okolice. Wymiana uprzejmości i korespondencji pomiędzy "ratuszowymi" w zupełności wystarcza na wypełnienie im kilku godzin dziennie i uprawnia do ustawienia się pierwszego przy kasie. Oczywiście pracuje tam mnóstwo bardzo porządnych ludzi, no może z tym mnóstwem to odrobina przesady. W jednym z gabinetów odbywała się właśnie bardzo ważna narada.

- Właściwie to już wszystko mamy dograne - z satysfakcją stwierdził Marek Wróbel odpowiedzialny za sportową część szybko zbliżających się Mieszczneńskich Wieczorów.

- Słyszałem, że startujesz w maratonie. Tak za friko, bo chyba nie wygrasz, co? - zapytał Mecenas pochylony nad klawiaturą najnowszego modelu Della.

- Trzyma się kondycję! - Wróbel wyprostował się i spojrzał w lustro. Sportowa sylwetka od lat prezentowała się nienagannie. - Trzeba dawać przykład maluczkim i promować Mieszczno. W każdej gazecie napiszą, że władza tu jest zdrowa i wytrzyma nawet maraton!

- Nie pieprz głodnych kawałków, co? Nomen omen nieprawdaż wróble ćwierkają, że Chruściel cię wypieprzy na zbity pysk jak znów będzie widać wszędzie Długala. Twoje, czyli Chruściela imprezy mają być na pierwszym miejscu.

- Na pierwszym miejscu to będzie bankiet, a może nawet trzy, jak w zeszłym roku. Każdy lubi podeżreć na krzywy ryj! - Wróbel znacząco obciął wzrokiem sylwetkę Mecenasa.

- Jak byłem w Stanach to widziałem, że za taki bankiet każdy buli niezłą forsę. Zaszczyt zjedzenia szaszłyka z władzą kosztuje - wtrącił milczący dotąd księgowy. - Potem rozliczają się co do centa i fundują na przykład stypendium dla jakiegoś zdolnego dzieciaka.

- Stary, nam do Stanów jeszcze daleko, jesteśmy biednym krajem na dorobku - zacytował Wróbel. - A tak przy okazji kiedy w końcu będzie ta wycena domków!?

- Jakich domków? - zainteresował się Mecenas.

- No tych, wiesz... - usiłował się wykręcić Wróbel.

- Aaa..., słynnych punktów informacyjnych - Mecenas zatarł ręce. - Na przetarg, czy od ręki?

- Sam wiesz, że nie musimy robić przetargu. Ale dwa już mam zarezerwowane! - dodał pospiesznie.

- No to trzeci dla mnie! Chciałem powiedzieć dla mojego kuzyna, nieprawdaż - Mecenas znacząco przymrużył oko.

- Po tysiąc pięćset - tysiąc osiemset, tak mniej więcej wyjdzie - doliczył się księgowy. - Ale można by je wydzierżawić na Mieszczneńskie Wieczory po trzy setki za wieczór, potem jeszcze postawić na torze wyścigowym dla tych zwariowanych motocyklistów, potem...

- Słuchaj no, - zdenerwował się Wróbel - jak powiedziałem, że zamówione, to zamówione, jasne! Dostaniesz dwa zaproszenia na bankiet - dodał łaskawie.

- Też mi łaska! - oburzył się księgowy - Długal daje mi sześć!

Oooo!... - Wróbel i Mecenas zgodnie okazali zdziwienie. - To na dwie strony się kręci! Nieładnie, oj nieładnie - pokręcił głową Wróbel.

- Jak Chruściel się dowie to cienko cię tu widzę - dodał Mecenas.

Księgowy pobladł. - Jak mogłem się tak głupio wsypać - wyrzucał sobie w myślach.

- To wcale nie jest tak, jak myślicie - usiłował wyprostować sytuację. - Ja tylko trochę pomagałem przy tej nowej ulicy do knajpy Maciejki. Wiecie, trzeba było pisać uzasadnienie, kosztorysy, projekty...

- A Długal przypadkiem tylko akurat tę dróżkę wstawił do planu za miejską forsę, co?! Żeby pijaczkom wieczorem się dobrze z knajpy wracało, a Kaśce Maciejkowej resory w Pandzie nie siadały! - Wróbel już widział w myślach jak Chruścielowi ludzie grzmią z mównicy na nepotyzm władzy prowadzonej na Maciejkowej smyczy.

- Ciekawe, dlaczego akurat ty? - Mecenas sprawnie postukiwał jednym palcem po klawiaturze laptopa - przecież u Długala jest paru ludzi operujących w miarę biegle na liczydłach.

- Ale zaraz by całe miasto gadało, a ja jestem dyskretny! - księgowy dumnie wypiął wątłą pierś. Teraz, już po wszystkim, to mogą Długalowi i Maciejce najwyżej nadmuchać!

W tym momencie gwałtownie otworzyły się drzwi. Do biura wtargnął - jak to później opisano w różnych urzędowych dokumentach - wyraźnie wzburzony obywatel z plikiem kartek w ręku.

- Nie ruszę się stąd dopóki nie dostanę zaświadczenia! - wrzasnął i zapadł w wolnym fotelu.

- Panie, o co chodzi, jakie zaświadczenie? - Wróbel usiłował zorientować się w sytuacji, a Mecenas na wszelki wypadek zamknął Della i schował do szuflady.

- A takie! - tu podsunął Wróblowi jeden z kwitów. - Nie idę już nigdzie więcej, muszę to mieć jeszcze dziś i koniec!

- Panie Mecenasie, to chyba nie nasza sprawa, tylko GOKS-u? - wysportowany urzędnik podsunął wymiętą kartkę Mecenasowi.

- Nieprawdaż, chyba tak, ale...

- Żadne ale, dajcie mi już w końcu to zaświadczenie - prawie załkał petent - bo jak nie, jak nie, to ja was...

- A to zmienia postać rzeczy - radośnie stwierdził Wróbel. - Panie Mecenasie, pan pozwoli?... Efektownym chwytem poderwał natręta z fotela, który Mecenas szybko odsunął. Księgowy idealnie zgranym ruchem otworzył drzwi, a petent ze znaczną prędkością opuścił lokal urzędowy. Może nie zawsze, ale władza w Mieszcznie potrafi działać szybko i skutecznie.

Marek Długosz

Wszelkie podobieństwo osób i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2005.06.08