Kolejny wielki artysta odszedł od nas na zawsze. Felieton sprzed tygodnia poświęciłem zmarłej niedawno Marcie Stebnickiej. Dzisiaj napiszę o Andrzeju Strzeleckim, który wczoraj pożegnał się z naszym światem (piszę w sobotę, 18 lipca). Pani Marty Stebnickiej, osoby starszej ode mnie o 20 lat, nigdy nie poznałem osobiście. Co innego nieco młodszy ode mnie Andrzej Strzelecki, z którym podczas jego studiów aktorskich, a także trochę później, utrzymywaliśmy znakomite, koleżeńskie stosunki. Dlatego czuję się w obowiązku przybliżenia moim czytelnikom owej nietuzinkowej postaci.

Zacznę od lat akademickich, od których datuje się moja znajomość z Andrzejem. Łączyło nas zacięcie kabaretowe. Andrzej ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie, w roku 1974. Kilka lat wcześniej poznaliśmy się w PWST, gdzie uczestniczyłem w niektórych studenckich zajęciach, na zasadzie wolnego słuchacza. Równolegle występowałem w studenckim kabarecie „Stodoła”. Andrzej wówczas, poza oficjalnym programem nauczania, eksperymentował z kolegami z roku w dziedzinie kabaretowo - estradowej. Wymienię owych kolegów, bo są to dzisiaj aktorzy powszechnie znani. A więc: Marek Siudym, Krzysztof Majchrzak, Wiktor Zborowski, Joachim Lamża i Paweł Wawrzecki. Fantastyczny zespół artystów, z których udziałem powstał Kabaret KUR. Autorem tekstów i reżyserem, a także konferansjerem był Andrzej Strzelecki.

Ten kabaret, którego oficjalna premiera miała miejsce w roku 1974, to było zupełnie nowe artystycznie zjawisko. Fantastyczne poczucie humoru, brak jakichkolwiek zahamowań i młodzieńczy temperament wymienionych artystów. Atmosfera z Monty Pythona. Pamiętam, jak w połowie lat siedemdziesiątych, na festiwalu w Sopocie, wystąpił kilkuosobowy, męski, zespół z Kuby. Śpiewali swoją bardzo rytmiczną, acz monotonną piosenkę, dość zabawnie podrygując. Oczywiście, obowiązkowo wykonali, podczas festiwalu, także coś tam po polsku. Andrzej Strzelecki i jego chłopcy wkrótce sparodiowali występ Kubańczyków tak zabawnie, że bywalcy kabaretu KUR wręcz płakali ze śmiechu. Otóż znakomity, aktorski zespół Andrzeja odśpiewał dynamiczny utwór w stylu południowoamerykańskim, przezabawnie naśladując sopockie pląsy Kubańczyków. Tekst był prosty. W kółko powtarzane „my wam węgiel, wy nam banana”. Przy tym aktorzy naśladowali polszczyznę Kubańczyków. Słyszeliśmy zatem: „mi wam więgiell, wi nam bannana”. Boki zrywać.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.